poniedziałek, 31 grudnia 2012

Ostatni dzień roku.

W tym roku dostałam wyjątkowe prezenty.
Tak różne, ale wszystkie bardzo moje.
Rozczulił mnie breloczek od mojej siostry, którego wiem, że szukała sporo czasu - wysadzany 'brylantami' piesek.
Bo kocham błyskotki i psy.
To wspaniałe być otoczonym przez ludzi, którzy nawet jeśli z innej perspektywy widzą świat, to wyłapują te unikalne detale charakterystyczne dla każdego.
Które są jak zapach perfum na ulubionej apaszce.
Mam w związku z tym niesamowite poczucie bycia kochaną.
Chciałam to napisać, bo po tylu latach buntowania się przeciwko wszystkim i wszystkiemu nieśmiało doceniam życie sielskie, anielskie...

Wyjątkowo zaskoczył mnie prezent, który przeglądałam pół dzisiejszej nocy obiecując sobie, że każda kolejna kartka będzie już na pewno tą ostatnią.
Zaskoczył, bo sięgnęłam po niego jak podglądacz ciekawy gołych bab, a skończyło się na poważnych refleksjach.
Projekt PIER(w)SI W POLSCE, który mam na myśli, to album pół-aktów kobiet: starszych, młodszych, sławnych i mniej znanych.
Za artystycznymi fotografiami stoi ważna idea - zwrócić uwagę na profilaktykę piersi.
Zdjęcia są wysmakowane i bardzo kobiece, wzbogacone o osobiste, poruszające historie zmagania się z rakiem.
Niektóre wygrane, niektóre nie.

Nigdy nie byłam zwolenniczką robienia postanowień noworocznych, z których większość traci na mocy równolegle z mijającym kacem, a o reszcie zapomina się najpóźniej do lata.
Ale jeśli warto zrobić jedno tylko postanowienie, a później dotrzymywać go przez cały rok, to  właśnie takie - badać się. Regularnie.











sobota, 29 grudnia 2012

Lubię, jak książki na półkach przestają mi się mieścić.

Coraz mniejsze robią na mnie wrażenie rzeczy 'ostatnie'.
Dzisiaj ostatnia niedziela tego roku, ostatni wieczór taki w niedzielę, a jutro ostatni poranek starego roku.
So what?
Te wszystkie końce świata, wina musujące, a ostatnimi latami - fafarafa - szampany, sylwestrowe kreacje i noworoczne kace bardzo zobojętniają. Co roku to samo.
A kiedyś?
Kiedyś z wrażeń spać się nie dało.
Znam kogoś, kto jutrzejszą noc z premedytacją spędzi sam.
Hardcore.
Ja jednak lubię wrzaskliwy tłum wokoło.
I spokój, do którego wracam nad ranem taksówką.
W ogóle lubię powroty.
Dzisiaj rano dotarłam do domu, w którym ze świątecznego nastroju zostały jedynie resztki ozdobnego papieru, w który pakowałam przed wyjazdem prezenty.
Każdą wolną chwilę spędzam więc na swojej ulubionej kanapie, zakopana w ulubiony koc, z ulubionym kubkiem ulubionej herbaty w ręce.
Głównie czytam.
W podłym pociągu relacji Wrocław - Zadupie zaczęłam 'Nasz mały PRL'. Nie było lepszego momentu.
Realia pekape idealnie nadają klimat akcji. Wąsaty konduktor w granatowym uniformie, brud, zarazkowy juporn na siedzeniach. I czas podróży zbliżony do tego, gdybym jechała rowerem.

Ostatnio z książkami mam tak, jak nałogowy palacz odpalający jednego papierosa od drugiego.
Makatka, Grocholi i Szelągowskiej - lekka, pozytywnie zaskakująca. Polecam.
Kochanie, zabiłam nasze koty, Masłowskiej - mistrzostwo, ale przejawiam zero obiektywizmu w tym temacie. Masłowską kocham miłością ślepą i górnolotną.
Polecam również jej sztukę w Teatrze Rozmaitości w Warszawie. Klasyczny dramat z podziałem na trzy akty. Piękne, dosłowne, dające do myślenia.

poniedziałek, 24 grudnia 2012

świątecznie.

Święta najlepsze są w rodzinnym domu.
W domu pachnie ciastami, grzybami i domestosem.
Czyli wszystko na swoim miejscu.
Kolejny rok z rzędu kupuję choinkę udając piękną panią: 'dla takiej pięknej pani za sześćdziesiąt, niech stracę'.
Więc kupuję i w myślach przepraszam, że życie straciła jako chwilowa ozdoba rosnąc wcześniej lat dziesięć co najmniej.
Standardowo połowa światełek nie działa, a w sklepach wszystkie wykupione.
Ze strychu razem z bombkami na choinkę przytargałam pudełko lalek barbie.
To na nich uczyłam się pierwszych ról kobiecych.
Niestety za bardzo absorbowały mnie ich wydatne biusty, bym wolała gotować.

Wesołych świąt!

wtorek, 18 grudnia 2012

A wieczorami, gdy spać się nie da


Grudzień, ostatni miesiąc roku
Jakbym chciała nim nadgonić wszystkie przeszłe chwile.
Codzienny rytuał
Pobudka
Czarna kreska na powiekach i róż na policzkach
Śnieg
Stukot obcasów odlicza sekundy do dziewiątej
Kawa
Praca
Milion spraw
Wieczorem
Szpilki wpadają w zaspy śniegu
Sukienka cekinami wbija się w ciało
W powietrzu zapach perfum
Krzykliwie czerwona szminka
Czerwone paznokcie do kompletu
Dobrze prezentują się na szklanym kieliszku szampana
Wbijają się kolorem w cudze myśli, tak dla zabawy
A później small talk bez znaczenia,
Zdania, słowa, gesty, niejednoznaczne grymasy twarzy
Nie pij czerwonego wina, to źle wygląda na ustach
Nie obściskuj się z ludźmi z pracy, to źle wygląda w cv
Nie baw sie cudzymi uczuciami, to się zawsze źle kończy.
Nie ziewaj.
Znudzenie pojawia się zawsze w podobny sposób.
W związku, w życiu. W związku z życiem.
Jak się nie znudzić sobą?
Jak poznać się, ale nie do końca?
Zaskakiwać się, ale głównie miło?
Szeptać sobie do ucha pieszczoty, jak za pierwszym razem.
Za każdym razem.
Nie uschnąć, nie przestawać chcieć...


niedziela, 16 grudnia 2012

ja już jestem wiekowa

Miejsce: przy kasie
Akcja: ja plus kolejka długa jak cholera; ja robię ekspresowe zakupy, zachciało mi się musującego wina
Kasjerka: a dowodzik?
Ja: ....?
Ja: Przepraszam, ale odkąd skończyłam 30 lat przestałam nosić przy sobie dowód... także... nie mam...

Mało brakowało, a ledwo żywy M. (Swoją drogą jacy Ci mężczyźni nieprzystosowani. Kupowiśmy dzisiaj prezenty zaledwie przez sześć godzin ;) musiałby do mnie z moim dowodem podjechać, bo naprawdę to kuriozum, żeby mnie o bezprawny dostęp do alkoholu posądzać. Musiałabym ewentualnie tym dowodem przed oczami kasjerce śmignąć.

Przy okazji zrobiłam szybkie obliczenia w głowie. Wyszło, że 18 lat to ja miałam wieki temu. Wieki! To było tak dawno, że wtedy 30latka wydawała mi się starą kobietą. Ze zmarszczkami i awersją do mody. Starą, przytłoczoną życiem i jego banałami.
I naprawdę nie wiem kiedy i jak to się stało, że ja już taka - metrykalnie - stara jestem.





środa, 12 grudnia 2012

noc.nie

Wieczorami odgrywam jakiś spektakl na jednego aktora i minuty po północy.
Wspaniale słucha mi się cichych dźwięków z radia pomieszanych z szumem kaloryfera.
Psy śpią ułożone w zmyślnych pozach, króre zmieniają synchronicznie.
Nocą dobrze obmyśla się plany zdobycia świata.
I niestety zupełnie nie czuje się mijających kolejnych pięciu minut, tych samych, które za parę godzin rano będą na wagę złota.
Im mniej czasu mam na życie w ciągu dnia, tym bardziej dzień sztucznym światłem wdziera się w moją noc.

niedziela, 9 grudnia 2012

Bać się, to nie wypada.

Plany na wieczór ogranicza rozmiar koca, dwie poduszki i jakieś 120 minut filmu.
W kwestii wyboru tego, co oglądamy, nie ma kompromisów.
Ja wybieram filmy, po których życie jest lepsze, a myśli lżejsze.
M. stawia na akcję, bez zbędnych sentymentów.
I w ten sposób już kolejny raz oglądamy horror.
Po ostatnim spałam przy zapalonym świetle i zaklinałam się, że już nigdy więcej. Nie miało znaczenia nawet to, że większość filmu oglądnęłam przez szczeliny między palcami.

Dziś historia podobna.
Nerwy koję czerwonym winem, jak dziecko zakrywam twarz rąbkiem kołdry, a M. przepowiada kolejne sceny.
Jest w tym dobry, trzeba mu to przyznać.
W moim wieku włączają się chyba automatycznie jakieś systemy bezpieczeństwa, bo historie o duchach stają się prawdziwe, strach realny, a noc w scenariuszu ciemniejsza niż na planie filmowym.



środa, 5 grudnia 2012

Trzeba też umieć czasem nie odpowiadać za siebie.

Ten tydzień to:
- rozmowy o końcu świata,
- weekendowe śniadania o 13:00,
- odkładane od miesięcy spotkania,
- spotkania przypadkowe, na które brakowało w kalendarzu czasu,
- pierwszy śnieg,
- czerwone paznokcie,
- i niewytłumaczalnie nieprzespane noce, podczas których zmęczona liczeniem baranów oglądam seriale...

Mam w sobie euforię małego dziecka. Nie wiem skąd. Nie domyślam się dlaczego. Cieszy mnie, gdy kładę się spać i gdy wychodząc w pośpiechu do pracy rzucam ostatnie, przelotne spojrzenie w lustro. To mroźne zimowe powietrze, ciepłe, za duże szaliki i sypana herbata z marcepanowymi gwiazdkami, po którą specjalnie jechałam na drugi koniec miasta.
Odliczam dni do Świąt i nie mogę się doczekać WSZYSTKIEGO!





wtorek, 27 listopada 2012

dzisiaj już nic...




Z moimi byłymi zazwyczaj łączyły mnie relacje z pogranicza normalności i szaleństwa.
To było jak wzajemne rozszarpywanie się na kawałki.
Miłość, zazdrość, nadmiar emocji, których nikt nie był pewien.
Ani w stosunku do siebie nawzajem, ani siebie samego.
Miłość fanatyczna, niepewna, niebezpieczna.
Wzloty i upadki.
Dzikie kłótnie i seks na zgodę.
Pakowanie walizek i wracanie do siebie po raz setny.
Do znudzenia.
Z miłości. Z przyzwyczajenia. Ze strachu.
Mieszanka emocjonalna nafaszerowana winem, niedojrzałymi uczuciami i Bóg wie czym jeszcze.
Albo szatan.
Poznawałam księcia, a życie bez ceregieli weryfikowało moje wyobrażenia.
Pierwsza randka, pierwszy pocałunek i pierwsze zniechęcenie.
Złota klatka albo wolność dzielona na zbyt dużą liczbę osób.
Dostawałam szału nie mogąc na kogoś liczyć.
Dając lojalność oczekiwałam wszystkiego.
Albo niczego.
Wcześniej czy później kończyło się. Na niczym właśnie.
Zawsze dochodzi się do momentu, w którym jeśli nie można być razem,
Trzeba odpuścić.
I nie patrzeć na to, czyja to wina.

Kilka razy pragnęłam kogoś.
Z jednej miłości wpadałam w drugą.
Zachłannie i bez względu na wszystko.
Histerycznie i bez sensu.
Tworząc tandetną scenerię plastikowych amorków prosto Chin,
Które strzelały swoimi małymi strzałami na oślep.
Chwilę później wiedziałam, że nie ma sensu...
Poranki najlepiej weryfikują uczucia.
Budzisz się obok kogoś i wiesz.
Po prostu wiesz, czy masz ochotę wstać i zrobić mu najlepsze śniadanie na świecie
Czy wyjść i zamknąć za sobą drzwi.
Wtedy wiesz, czy jedyne miejsce, w którym nie chcesz być,
To jest to właśnie, w którym jesteś.
Łatwo jest się zakochać.
Spotkać kogoś, spojrzeć mu w oczy i sprawić, by świat zawirował.
Dużo trudniej jest być razem.
W szarej codzienności, porannym zaspaniu i popołudniowym zniechęceniu
Być najwspanialszą kobietą, najczulszą partnerką i najlepszą kochanką.

Z moimi byłymi dzisiaj łączą mnie dobre relacje.
Lepszymi jesteśmy znajomymi, niż partnerami,
Bez względu na to, jak dobrymi byliśmy kochankami.
Mylenie seksu z miłością prowadzi do tego tylko,
Że seks staje się beznadziejny.




sobota, 24 listopada 2012

wczoraj. dzisiaj. kiedyś.




Odkąd jest TERAZ wiele się zmieniło.
Już prawie zapomniałam o starych, złych miłościach.
O nocach bez celu i końca
I porankach zbyt wczesnych,
Które jasnym światłem brutalnie wdzierają się w pijane źrenice.
O tym, jak to jest udawać uczucia i zasypiać w obcych ramionach,
Które rankiem są jeszcze bardziej nieznajome, niż wieczorem.
I w gruncie rzeczy budzą raczej strach i obrzydzenie.
O górnolotnych słowach, które pięknie brzmią i nic nie znaczą.
Kochać na siłę, pomimo, na przekór, bez powodu i bez sensu

Są rzeczy, które budzą mnie w nocy i przypominają te dni
W które z uśmiechem na ustach
Sztucznie podtrzymywanym kolejnymi kieliszkami czerwonego wina,
Istniałam.
I pustkę.
Głupią, bezdenną, przerażającą pustkę w głowie, w myślach, w sercu.

I tak cieszy mnie, że to szaleństwo się już skończyło.
Choć nigdy nie wiemy, czy jesteśmy wystarczająco szczęśliwi...
Czy za rogiem nie kryje się bonusowa wartość szczęścia,
W poszukiwaniu której warto kolejny raz ryzykować, szukać i próbować.

ps. Nadal czytam Bukowskiego. To jak rozdrapywanie starych ran.


wtorek, 20 listopada 2012

Anna Karenina

Zachwycający film.
Minimum słów zaskakuje.
W westchnienia, w spojrzenia reżyser wplótł niewypowiedziane na głos słowa.
Jest taka scena padającego śniegu...
Teatr gestów.
Piękny film stworzony z metafor i dialogów, których nikt wprost nie powiedział.

- kochasz mnie?
- tak.
- dlaczego?
- nie możesz pytać 'dlaczego', jeśli chodzi o miłość...





poniedziałek, 19 listopada 2012

w poniedziałek.

Zawsze za mało mi czasu,
Zwłaszcza tego, który dostaję w prezencie
Dzisiejszy poniedziałek
Szybkie śniadanie u mamy
I powrót do realiów życia na własną rękę.

Z tej listy wybrałabym Kopenhagę z jej pięknymi uliczkami i zakamarkami pełnymi historii.
A póki co kierunek Warszawa.

Miłego poniedziałku.

piątek, 16 listopada 2012

nikt nie lubi niemieckich piosenek




dla niektórych podobno język niemiecki brzmi jak zgrzytanie paznokciem po szkle.



ja lubię.
ta piosenka wróciła do mnie wczorajszego wieczoru.
Warszawa, lokal pełen ludzi trzymających w ręce kieliszek francuskiego wina buja się w rytm deutsche elektronische musik
wie geil!

z dzieciństwa bardzo dobrze pamiętam ojca słuchającego muzyki
dużo dobrej muzyki
wychowywałam się na tych właśnie dźwiękach.
a na ścianie zamiast plakatu chłopców z back street boys wolałam Larry'ego Mullen'a z U2 (mrau nawet dziś)
przez dwa lata prosiłam mamę o zgodę na naukę gry na perkusji
zgodziła się
na pianino
bo grzeczne dziewczynki nie grają na perkusji
jeśli kiedykolwiek spiszę listę rzeczy do zrobienia przed śmiercią, to nauka gry na perkusji będzie na jednej z pierwszych pozycji.




czwartek, 15 listopada 2012

Beaujolais nouveau 2012

Wino wino wino!!!
Jest 15 listopada, a ja siedzę pod gołym niebem i piję wino.
No taką jesień to ja rozumiem.
Zimę wyobrażam sobie podobnie.

Mam taką obserwację.
Poza korporacyjnymi bytami w wieku 30+ wokół mnie jest gimnazjum.
Dzieciaki, które raczej nie pracują, może studiują, a napewno ich wyobrażenia o życiu mają większy rozmach, niż moje w ich wieku.
To naprawdę inne pokolenie.


Ps. M. kazał mi zedytować, że jest tutaj jeszcze ze mną nieziemsko przystojny mężczyzna poniżej trzydziestki o niebieskich oczach. Czyli M. we własnej osobie. A więc jest. Pyta czy dzieci nie mają jutro kartkówki.

albo.




Są takie dni.
One się mielą powoli, jak w starym, ręcznym młynku do kawy,
aż wyskakuje rozwiązanie
instant
należy jeszcze zalać wodą.

więc
albo:
spakować się, wszystko rzucić, wyjechać tam albo jeszcze dalej, gdzieś gdziekolwiek, gdzie jest zupełnie inaczej, cieplej na pewno, morze ma kolor lauzuru i może mrówkojady (fajne są). Wyjechać i nachapać się wrażeń, nałapać się życia, garściami, aż się znudzi i znowu znormalnieć, wrócić, wstawać rano i codziennie tą samą drogą chodzić do pracy. Może nie wracać wcale?
albo:
wpakować się w dziecko. może nawet kilka. one nadają sens życiu. tak mówią.

Starzeję się chyba.
Albo coś innego.
A może to ta biurowa kawa.
Jest paskudna.
Jest zaprzeczeniem idei kawy.
Anty-kawa.
Pijam anty-kawę.

Miłego dnia!



Dzisiejszy poranek i śpiące gołębie przy placu Zbawiciela.


sobota, 10 listopada 2012

samotność kontrolowana




Cisza
W domu.
Wcześnie,
Na zewnątrz światła,
My
w ciemności
światłem latarni rzucamy cienie na ścianie.
Przychodzisz i robisz zamęt
Przestawiasz mi rzeczy
Po swojemu
Mieszasz uczucia
Jak cukier w herbacie.
W weekend liczymy podwójnie
Dwa kubki po kawie w zlewie
Dwa talerze na stole na śniadanie.
Dwa cienie i oddechy teraz, w ciszy.
Nie boję się wracać do pustego domu,
Kupować 4 plasterki żółtego sera
dla siebie
I jednej bułki na kolację.
Ale boję się, że kiedyś może, choć jeszcze nie dzisiaj,
Nie będzie za kim tęsknić, kogo kochać,
Tak zwyczajnie, co dzień.


9920_c98e




niedziela, 4 listopada 2012

Wrzenie świata.

Zasnąć sobą, obudzić się archetypem siebie.
Schizofrenia myśli i postaci.
Jest dobrze - jest mi źle.
Bez powodu, wbrew oczekiwaniom.
Wątpliwości, niby odpryski koszmarów zostają pod powiekami na resztę dnia,
Rzeczy i ludzie przestają do siebie pasować,
Kawa inaczej smakuje,
Włosy się nie układają.
Wszystko.
Dzisiaj, zaraz, o d    n o w a.
Wyjść, uciec, d o ś w i a d c z y ć.
Myśli materializują się zmarszczką na czole.
Krem o działaniu przeciwzmarszczkowym.
Smutek w środku.
Bałagan w środku.
Różowe tabletki na uspokojenie*? Wino? Dużo wina. Tak lepiej.
Zaszyć się pod kocem i przestać myśleć
Kilka dni wojowania z samą sobą.
Emocjonalny pms bez powodu.
Uczucia jednak można przedawkować-
skonsultuj się z lekarzem lub farmaceutą.

Listopad?

Szybko w tym roku.
Szary to aktualnie mój ulubiony kolor.
Herbata z sokiem malinowym.
Za duży sweter
I książki.
Wszędzie ze sobą, przynajmniej dwie w torebce.
Mam tyle ulubionych fragmentów, że mogłabym tylko nimi rozmawiać ze światem.





Różowe tabletki na uspokojenie Krystyny Jandy - polecam, zresztą nie tylko tą pozycję. Jandę mogę czytać bez końca...



poniedziałek, 29 października 2012

- wszystko gra -

Nie mam nic do powiedzenia.
Nie ma słów.
Obrazy, które zostają blizną na oczach.
Historie, od których usycham.
Za każdym razem trochę, po trochę.
A życie toczy się dalej.
Na błyszczącej okładce uśmiechnięta buzia w lux makijażu.
Bon ton i szminka w kolorze gimme your love za 274 polskich nowych złotych.
Za jakość się płaci.
A codzienność dzieje się na szarych stronach brukowców,
po lekturze których zostają brudne ręce.
Od tuszu.
Jak dłonie Lady Makbet w ekranizacji Welles'a z 1948 roku.
Czarne od krwi jak od smoły.
To było zanim wynaleziono kolor.
Do zmycia pod ciepłą wodą.
Mydłem o zapachu mandarynki.
Do skóry wrażliwej.
Za jedyne sześć złotych w dyskoncie.
Pies z kulawą nogą i alkoholik, co kiedyś był profesorem.
Matki, które nie kochają i mężowie z mocnym lewym sierpowym.
Dopóki śmierć Was nie rozłączy.
A koty na wsi się topi. Takie życie.

Potworność kreuje się sama czy my jej pomagamy?







środa, 24 października 2012

- zanim zaśniesz -

Łapię sen łapczywie jak tonący powietrze.
Noc trwa nie więcej niż pięć minut. Dzień - wieczność.
Względna dysproporcja czasu.
Albo bezwzględna.
Bezwzględna dla mnie - tak, to dobre słowo.
Codziennie wieczorami odgrywam swój prywatny wyścig ze wskazówkami zegara.
Kto dzisiaj będzie pierwszy w łóżku - ja czy druga w nocy?

Tak inaczej ostatnio, wiesz?
Bo znowu miewam nie mieć dla Ciebie czasu.
Dużo spraw, wiesz...
Dni mijają 
Na telefonie
W esemesach 
My na umowę abonentową
Dostępni całodobowo
Czasem poza zasięgiem.



zdjęcie z czeluści internetu




wtorek, 23 października 2012

nie rycz, mała.

Czasem być w punkcie wyjścia to najlepsze wyjście.

Ty piękna, głupia kobieto.
Z głową pełną marzeń i głodnym sercem.
Lalka wypchana trocinami.
Z marzeń budujesz pałace, w których nigdy nie zamieszkasz.
Zamiast poczuć zimny jesienny chłód na swoich policzkach, a później wrócić do domu.
I zwyczajnie być szczęśliwa
Bez fajerwerków, bez powodu.

Be the change you want to see in the world. [Ghandi]







poniedziałek, 22 października 2012

Szereg słów.

Zazdroszczę tym, którzy nie myślą o jutrzejszym poniedziałku, bo przed nimi jeszcze długa noc pełna życia.
Tym, którzy obudzą się mając cały świat pod nogami - bo kiedyś zaryzykowali albo ryzykują codziennie.
Zazdroszczę tym, którzy wiedzą, co powiedzieć, gdy innym brakuje słów.
Mają odwagę milczeć, gdy tłum krzyczy.
Tym, którzy nie czekają na kiedyś, tylko sami tworzą je już dziś.
Tym, którzy lepiej piszą - piękniej, więcej wiedzą, kochają bez wątpienia, pamiętają ważne cytaty z przeczytanych książek i datę bitwy pod Zakroczymiem z lekcji historii w liceum.
Tym, którzy nie boją się iść swoją drogą, nawet jeśli wszyscy idą w przeciwnym kierunku.
Którzy szukają szczęścia, choć muszą płacić za to wysoką cenę.
Tym, którzy nikogo nie krzywdzą.
I każdego dnia żyją, jakby jutra miało więcej nie być.



czwartek, 18 października 2012

Blog Forum Gdańsk - syndrom odstawienia

Od niedzieli wieczór czuję się, jakbym wróciła z kolonii.
Źle mi, mam dreszcze i odrzucam fakt, że to już koniec.
Wszystko za szybko minęło, za mało czasu, dni źle policzone. 
Weekend, zaledwie, wypełniony po brzegi prezentacjami, rozmowami, kawami i kawkami.
Naprawdę nie ma lepszego miejsca na ziemi niż to, gdzie spotkają się blogerzy.
Nie ma!
Dlaczego Blog Forum Gdańsk jest tylko raz w roku?



W #BFG uczestniczę od pierwszej edycji miałam i okazję być świadkiem, jak impreza z roku na rok dojrzewa, aby osiągnąć poziom poważnej konferencji - pod względem merytorycznym, ale też znaczącego spotkania towarzyskiego.
Nie ma drugiej takiej okazji, aby w jednym miejscu i czasie zebrać tyle osób, które swoją pasją, życiem, pomysłami dzielą się na kolejnych odsłonach swoich blogów.
Jedni piszą dla chwały, inny dla sławy, jeszcze inni piszą.
W Blog Forum Gdańsk 2012 chodzi o to, jak być blogerem.
Bo w którymś momencie to już nie tylko kolejny wpis, ale pytanie - po co pisać?

Nie będę opisywać każdej prezentacji, bo było ich naprawdę sporo.
Podzielę się nimi w momencie, gdy organizatorzy udostępnią nagrania
Na mnie osobiście ogromne wrażenie zrobiło spotkanie z Jakubem Żulczykiem (bo go literacko kocham), ale przede wszystkim wysoki poziom merytoryczny dotyczący całego spektrum zagadnień związanych z blogsferą.
Czytałam opinie, że niektórych #BFG odarło ze złudzeń, ponieważ usłyszeli, że blogowanie to odpowiedzialność, to prawo, pieniądze, strategia i zasięg. I gdzie wtedy jest miejsce na realizowanie swojej pasji?
Każdy ma wybór, co z tą wiedzą zrobić. I jakim blogerem być (Od zera do bohatera wg Paweł Tkaczyk, guru bloger, prelegent #BFG)
Osobiście nie czytam gazet, nie oglądam telewizji, mam za to swoje ulubione i obowiązkowe pozycje wśród blogów - znak czasów?

Dla mnie najważniejsi w BFG to ludzie.
Niesamowicie ludzie, których poznawałam przez te 3 lata i którzy zostali w moim życiu.
Widzimy się za rok w Gdańsku! ;)

PGE Arena - tam rzecz miała miejsce. 
300 blogerów. 2 dni. setki tagów.


Tegoroczną transmisję oglądało ponad 130 000 ludzi online. 


Pierwszy raz udało mi się zobaczyć morze jesienią.
Było nad wyraz spokojne. 
Krajobraz, jak na zdjęciu, zatrzymany w miejscu.


Koncert Smolika. Love. 


 I nocny spacer po Gdańsku, tuż przed odlotem, z Andrzejem z jestkultura.pl
Dzięki za te wszystkie rozmowy ;)
Niech się spełni!


I na koniec moje ogromne podziękowania dla organizatorów: Miasta Gdańsk, które już kolejny rok z wiarą i entuzjazmem organizuje specjalnie dla nas wyjątkowe 2 dni blogowego matrixa, agencji Citi Bell, której znowu udało się nas okiełznać, zaskoczyć i wprawić w zachwyt oraz już bardzo konkretnie dla Krystiana C., którego cenię zawodowo i uwielbiam personalnie - noc jest jeszcze młoda! ;)



niedziela, 14 października 2012

#BlogForumGdańsk 2012 - historia prawdziwa



Mecz blogerów, dzisiaj rano na PGE Arena - tak się zaczyna niedzielę na #BFG 2012!




Jako, że już trzeci raz mam okazję uczestniczyć w tym wydarzeniu, gdańskie spotkania blogerów są dla mnie obowiązkową pozycją w jesiennym kalendarzu. Na pewno napiszę więcej na temat tego, co się tutaj przez dwa dni dzieje, bo dzieje się dużo, ciekawie i niebanalnie, ale jeśli ktoś chciałby wirtualnie pobyć tutaj nie wychodząc z domu, to serdecznie zapraszam - streaming poniżej:



Jednym z efektów wczorajszego cyklu wykładów jest zmiana szablonu porcelanowego bloga. Podobno tak jest lepiej, tak być powinno.
Nie jestem przekonana.
Ale testuję.

Fajne?

sobota, 13 października 2012

Good morning Warsaw! #BFG2012

Nigdy jeszcze nie miałam takiej obmacywanki przy odprawie, jak dzisiaj.
W pewnym momencie zastanawiałam się, czy nie jest to już początek gry wstępnej.
Niezmiennie zawstydzają mnie kobiece dłonie na biuście.

Warunki atmosferyczne:
Mgła: nie ma
Deszcz: jest
Zimno: jak cholera
W niebo powinniśmy się wzbić o czasie.
Gdańsku, już lece! ♥






poniedziałek, 8 października 2012

dobra.noc

Minuty zmieniają się jak szalone
nie mają litości dla wieczoru
który dla mnie mija za szybko, za szybko mija
Dni takie krótkie, noce za krótkie
Jesień - nowe estymacje
Gdzie i co za rok o tej porze?
Kto wie?
Po drodze koniec świata.
A na razie dobrze
Beztrosko jest spacerować uśpionymi ulicami
Gdy jedynie tramwaje są żywe, bo nawet kotom nie chce się wychodzić z piwnic. 
Wtedy rodzą się najlepsze plany na jutro
Które niestety umierają rano z pierwszym dzwonkiem budzika.









poniedziałek, 1 października 2012

Dobrze mi rób.

Lubię, jak spełniają się moje życzenia:
i tak zamieszkałam po drugiej stronie tęczy,
gdzie srebrne panie chodzą ze swoimi pieskami na niekończące się spacery,
a panowie na ławeczkach rozmawiają więcej o życiu, niż o śmierci.
Stare mieszkania żyją swoim życiem, tętnią dźwiękami, skrzypią krokami, których nie ma.
Z otwartymi oczami wsłuchuję się w nie nocami.
Śniadanie na placu Zbawiciela, obiad na Mokotowskiej.
Zachorowałam, wyzdrowiałam,
a w metrze Pięćdziesiąt twarzy Greya w słabym, podobno, polskim przekładzie.
89 strona i nadal nie było seksu. Uprzedzam.










niedziela, 16 września 2012

Dziewczyny w za krótkich spódnicach.
Łysiecący facet w koszuli, która zbyt ciasno opina jego za duży brzuch.
Za starzy faceci ze zbyt młodymi dziewczynami.
Small talk bez znaczenia.
A barmani nie słuchają zwierzeń.
Tendecyjne historie.
Kto dziś nie wróci do domu sam?
Blichtr, tombak, sztuczne uśmiechy i cycki.
Ludzie i zdarzenia, którzy będą istnieć tylko przez tą noc.
Znikną rano, jeszcze przed kacem.

Nie mój świat. Już nie.
Wino lepiej smakuje pite na kanapie, albo krawężniku.


poniedziałek, 10 września 2012

Nie wierzę w konkursy. Tak łatwo wygrać, tylko nie znam nikogo, kto wygrywa.
Od czasu do czasu gram w lotka. Na chybił trafił. Bardziej z obawy, że niewykorzystane okazje się mszczą jednym różowym kuponem pomagam szczęściu. Ale nie wierzę, że los można przekupić.
Nie wierzę w prognozę pogody.
Ani w rozkłady jazdy komunikacji miejskiej w Warszawie.

Zawsze chciałam być oszczędna w słowach. Ale ostatnio w zasadzie nie chce mi się mówić.
Nie chce mi się.
Taki dziwny stan. Jakbym ważyła tonę i powoli opadała na dno nie próbując się nawet ratować.
Tkwię w nim nie mogąc się wyrwać.
Źle ostatnio odgrywam swoją życiową rolę.

Dwa dni temu obiecałam sobie, że nie będę marudzić.
Wytrzymałam całą godzinę.
Dobre i to na początek.



A tak dobrze było mi wczoraj popołudniu.
Tęskno będzie za chwilę do tego czytania książek na kocu.





niedziela, 9 września 2012

filozoficznie - bylejak

- dlaczego nie ma Pani męża?
- bo żaden ze mną nie może wytrzymać.
Fragment stąd  - moje niedawne odkrycie, dość mainstreamowe, ale dobrze mi się słucha wywiadów, w których pytający mówi mniej niż pytany. Fragment trochę mi bliski, chociaż sama Krystyna Mazurówna pomimo, że zaraża optymizmem, to jednak stanowisko wobec aborcji na przykład mamy zupełnie odmienne.

Widzę siebie ostatnio, jak biegnę na oślep, byle szybko. I dobiegłam właśnie na skraj urwiska i waham się czy skoczyć. Bo zawracać nie chcę.
Nastrój odpowiedni, aby udać się do przypadkowego baru i tam z przystojnym barmanem toczyć nic nieznaczące rozmowy o życiu i sensie istnienia zakrapiane adekwatną ilością alkoholu, aby wyłączyć mózg i zastąpić go bólem głowy wstrzymującym myślenie. Tak pewnie wyglądałoby to w holiłódzkim filmie.
A póki co w centrum Warszawy zarywam noc, spać nie mogę.
Nadal szukam mieszkania. Tego odpowiedniego. W którym zimowe wieczory będą pełne magii. Przynajmniej w założeniu, w moim wyobrażeniu tak to wygląda.
Dużo łatwiej byłoby brać pierwsze z brzegu, bo jeszcze kilka dni i oszaleję wśród tych kartonów. Niczego nie mogę znaleźć. Nawet swojego miejsca.
Prowizorki to zdecydowanie nie jest sposób na życie dla mnie.


czwartek, 6 września 2012

nocna sowa.

Przez pół nocy śniło mi się, że zaparzam herbatę - dobieram smaki, mieszam liście w kolejnych imbryczkach. Zdecydowanie jesień idzie, bo latem herbaty nie pijam.
Z tego wszystkiego był dzisiaj piknik spontaniczny - zamiast tradycyjnego somersby pojawił się odschoolowy termos z herbatą. Idealna propozycja, gdy niebo jest zachmurzone i wieje chłodny wiatr.
Psy rozkochały się w zabawie w berka z żołędziami, których coraz więcej spada z drzew.
A ja mam ochotę na:
- pierogi z kapustą i grzybami,
- śledzie
- marshmallows w czekoladzie.
Po te ostatnie jechaliśmy dzisiaj przez pół miasta. Oszalałabym nie mogąc ich zjeść.
Teraz leżę przesłodzona i marzę o śledziach.
Gastrofaza nocna mode on.



środa, 5 września 2012

Kolejne dni urlopu skutkują tym, że zaczynam dokopywać się do swojego zaniedbanego wnętrza.
Poruszone struny drażnią dźwiękami budząc tęsknotę, która uśpiona cały czas jest we mnie.
Podczas, gdy konieczna monotonia dnia przemienia mnie w manekina,
który w nieestetycznych oczodołach ma czarną pustkę i choć patrzy - przestaje widzieć,
aktualnie obmyślam plan opanowania wszechświata przy pomocy butelki wina i wiatru we włosach.
Spotkałam dzisiaj osobę, którą rzuciła wszystko i wyjeżdża, w świat, zaczyna od Norwegii.
Zawsze słyszałam o takich osobach, dotąd żadnej nie poznałam.

A dzisiaj wieczór z Brodką (kocham ♥), smażonymi talarkami własnej roboty (zawsze!) i film w łóżku - love it!



poniedziałek, 3 września 2012

nightcall.

Nie jestem tą, która chce wyjść za mąż i mieć gromadkę dzieci.
Nie jestem i choćbym nie wiem jak starała się udawać, że chcę,
to poprostu przychodzi moment, w którym pękam.
I uciekam, idę w świat.
To paradoksalnie czyni mnie nieszczęśliwą.
Jakże łatwiej byłoby marzyć o białej sukni z welonem.
Ta ciągła niecierpliwość, to nienasycenie.
Ileż łatwiej byłoby znaleźć w kimś odbicie swoich pragnień.
I razem z nim przetrwać burze i cieszyć się spokojem.
Lui określiła mój blog mianem nocnych przemyśleń.
Faktycznie, lubię pisać nocą i wtedy też myśli lepiej mi się kleją.
Choć to dość dziwne, bo ja boję się ciemności,
A nocą bycie samemu więcej znaczy.
Siedzę na podłodze naga, owinięta kocem,
Chwilę temu pożądałam Ciebie,

A teraz staję się niedostępna.
Wiem, że nie rozumiesz.
Że dzieli nas rzeka, choć każde stara się kochać najlepiej,

Z nas dwojga to ja czuję się jak skazaniec.





Chwilami zazdroszczę im takiego codziennego, nudnego szczęścia, tylko z tego powodu, że są razem i patrzą na rośliny. Ja nigdy nikomu nie umiałam dać spokoju. Sobie też. — Agnieszka Osiecka

niedziela, 2 września 2012

Wrzesień mój ulubiony

Zastanów się ile ludzi właśnie traci życie, a ty krzyczysz, że nienawidzisz swojego.
                                                                                                 znalezione w sieci.




Moje marzenia żyją swoim życiem
Oderwane od rzeczywistości.
Nie wiem, czy dobrze jest pozwalać im na taką beztroskę.
Mogą poranić się o chmury
I spaść na ziemię ciężarem martwych jaskółczych ciał.
A ja?
Ja już nie wiem, czy wolno marzyć.
Czy jest sens iluminować swoje życie bez końca,
Szukając zmysłami tych chwil uniesienia,
Które owszem drażnią myśli, ale wciąż zostawiają mnie z pustymi rękoma.
Nigdy nie dorosnąć. Nigdy nie stać się paradoksem samej siebie.
W głowie mam straszny bałagan.
Taki dziwny czas przeczekania, tuż przed burzą,
Gdy konieczne ma się zdarzyć, ale jeszcze nie teraz.
Jeszcze chwil kilka zanim poleją się łzy i jesień suchymi liśćmi zamiecie naiwne uczucia.
Miłość jest tak efemeryczna.
Jest chwilą, która dzieje się niepostrzeżenie, aby zniknąć i pozostawić mnie na głodzie.
Ciągle nienasyconą.
Ciągle marzącą.

piątek, 31 sierpnia 2012

Bye bye day

Jestem już w połowie.
Przynajmniej takie jest moje pobożne życzenie.
Przez 1,5 roku zapomniałam już, jak bardzo nie gustuję w przeprowadzkach!
Ekipa znajomych, umówiona na wieczór, zdziesiątkowana przez urlopy, obłudnie chętna do pomocy,
Jeszcze nie wie, co ich czeka.
Bo ja szczerze zapomniałam ile mam gratów.
Aktualnie pudła ustawiam na pudlach, a te na pudłach i znowu na pudłach.
Mam już kilka całkiem okazałych kartonowych wieży,
Jak tak dalej pójdzie kartonami załaduję całe mieszkanie i wyjdę triumfalnie na korytarz.
Obłęd w oczach, rozwiany włos i batman na froncie - to dzisiejsza ja.