Odczuwam czasami zastanawiający strach przed tym, że zostanę sama. Że nie poznam nikogo, kogo będę w stanie pokochać tak po prostu, z kim będę chciała budzić się i zasypiać. Z kim nie poczuję tej ciężkiej irytacji z powodu zbyt gęstej atmosfery we wspólnie zajmowanym pokoju. Kto z miłością klepnie mnie w tyłek, choćby i był za gruby, choćby miał 49 lat i zmarszczki na twarzy. Kto nigdy nie pomyśli o dupie z pracy, bo wszystko, co najcenniejsze będzie miał obok siebie, w osobie mojej. Dla kogo wspólne plany, problemy, marzenia będą sensem same w sobie. Mogłabym tak długo...
Chyba od zawsze wydawało mi się, że życie ma dość przewidywalny porządek, któremu czy chcemy czy nie będziemy musieli się podporządkować. W zasadzie ten determinizm dziejowy był, w moim odczuciu, zupełnie poza zasięgiem wolnej woli i świadomych decyzji. Szkoła, studia, małżeństwo, mąż, dzieci, wspólny dom i żyli długo i szczęśliwie. Stopniowo odkrywałam, że z tym małżeństwem to nie jest tak prosto. Facet oznacza kłopoty, on zdradza i jest niesubordynowany, a bycie z mężczyzną nie jest równoznaczne z długim i szczęśliwym życiem. W zasadzie może nawet to życie skraca.
Po co więc to wszystko?
Może gdybym była grzeczniejsza, bardziej spolegliwa, głupsza, pokorna, miała mniejsze wymagania i apetyt na życie sprawy układałyby się prostszym torem?
Nie chcę być dla faceta przykładną żoną, dziewczyną, przyjaciółką, stałym elementem wyposażenia domu. Nie chcę gotować obiadów i myśleć o praniu. Takie rzeczy dzieją się u mnie mimochodem i nie chcę być w żaden sposób łączona z takimi funkcjami. Lubię jak facet gotuje, bo robi szybko i bezproblemowo, zawsze z podziwem się temu przyglądam. Makaron, rukola, zmiksować pomidory, doprawić sos, utrzeć ser, dodać imbir i przesmaczne danie gotowe. Wielbię mężczyznę, gdy zrobi zakupy, bo ja zawsze miotam się w kółko i nigdy nie wiem ile czego kupić. Lubię, jak pamięta o winie na kolację i na imprezie przynosi mi drinka, na którego nawet nie wiem, że mam w tym momencie ochotę. Nie chcę być dla faceta przyjaciółką, bo on nie potrzebuje kogoś do gadania o emocjach, uczuciach i bolączkach duszy. Od tego ma kolegów, żeby się czasem z nimi spotkać, napić się i wypalić paczki papierosów. Chcę być kochanką w łóżku i Jego kobietą poza nim. Chcę być wszystkim. Dyskretnie, bez niepotrzebnych słów, bez afiszowania się.
Najłatwiej jest więc, gdy ma się siebie tylko na chwilę. Za dużo nie trzeba mówić, o zbyt wiele pytać - to i tak nie ma znaczenia. Każdy może przedstawić swoją własną bajkę o sobie, każdy może wymyślić w głowie idealną historię o tej drugiej osobie. Poudawać siebie nawzajem, bez ciągu dalszego i liczenia na happy endy.
Na dłuższą metę zaczynają mi przeszkadzać, słowa, gesty, buty, ton głosu, reakcje, poglądy, brak poglądów, spojrzenia, reakcje, kolor spodni, styl chodzenia, miejsca, gdy bywa i gdzie nie bywa, książki, które czyta i te, o których nie słyszał, muzyka, której słucha i brak uwielbienia dla tej, którą ja się aktualnie zachwycam... Zaczynam szukać i drążyć i znajduję milion rzeczy, przez które to na pewno nie może się udać.
To tak, jakbym dążyła według jakiegoś podświadomego schematu do destrukcji. Kolejny dramat, katharsis, zaczynam od nowa, pełna sił i pomysłów. Za każdym razem odrobinę zmieniona.
Parę lat temu miałam przygotowany pokoik dla dziecka, bo miało się takowe kiedyś tam pojawić. Oliwkowy z cytrynowymi dodatkami.
Ja pierdole.
Jakie dziecko???
Dziś ledwo sama siebie ogarniam. Nie wyobrażam sobie sprowadzić na ziemię kolejnego istnienia, które musiałoby znosić taką mnie. Nie wyobrażam sobie odpowiedzialności za zdrowe wychowanie kolejnego ludzkiego życia, skoro sama miotam się między tradycją, a nowoczesnymi wywrotowymi teoriami. Dziś jestem tu, jutro tam.
Po prostu nie.
I nie spotykam - albo nie umiem zauważyć, że spotykam - nikogo, kto całym sobą ogarnąłby mnie i wszystko byłoby dobrze. I nie umiem zmienić tego swojego wewnętrznego przyciągania, tego wzrostu ciśnienia na widok kolejnego faceta, który nigdy moim facetem być nie powinien. Orientuję się zawsze po jakimś czasie.
Napisała do mnie moja koleżanka, że podczas podróży swojego życia poznała kogoś, który oszalał na jej punkcie. Nieba chce jej uchylić, dba, troszczy się, spełnienie marzeń. A ona nic nie czuje i rano, gdy on się obudzi, jej już nie będzie.
Zawsze ktoś kocha mocniej, komuś bardziej zależy. Żałuję, że już nie wyobrażam sobie spotkać kogoś na całe życie. Ledwo wierzę, że w ogóle mogę kogoś spotkać na dłużej, na tyle długo, aby razem zbudować coś więcej niż plany na wspólny weekend.
A z drugiej strony nie martwię się o to bycie singlem za bardzo. To dobry stan, jakkolwiek trudny i skomplikowany. Bezpieczny. I mniej w nim rozczarowań. Potrzebuję tak wiele dowodów czułości, miłości, zainteresowania, poczucia bezpieczeństwa, że nie sądzę, abym spotkała kogokolwiek, kto będzie w stanie mi to zapewnić. A inaczej nie umiem, nie dam rady pójść na kompromis, bo wcześniej czy później wybuchnę, ucieknę, będę chciała po swojemu... Chyba szukam kogoś skrojonego na moją miarę, bez potrzeby wychowywania czy dopasowywania do swoich norm. Po prostu takiego, który od pierwszego wrażenia jest idealny sam w sobie. I ja jestem idealna dla niego.
Niemniej jednak wciąż wierzę w cuda.